Zamknij

Pozdrowienia z nieludzkiej ziemi. Nasi mieszkańcy zamordowani w Katyniu

19:00, 24.06.2023 Krzysztof Garczarczyk

Czytane setki razy, literka po literce, wyraz po wyrazie, zdanie po zdaniu. Przytulane do serca, całowane, zroszone łzami. Przechowywane jak bezcenne skarby, jak najświętsze relikwie. Przez długie lata chowane przed oczami niegodziwych ludzi, którzy chcieli ukryć prawdę i zatrzeć pamięć o potwornej zbrodni. Szare kartki pocztowe i wyblakłe listy z Kozielska, Ostaszkowa, Starobielska.

Artykuł archiwalny Krzysztofa Garczarczyka opublikowany w marcu 2008 r.

Żona Ludwika Tkacza, policjanta z Lubszy w powiecie lublinieckim, matka dwóch synów, przez całą wojnę na próżno wyczekiwała wiadomości od męża. – Do rodzinnego domu nie doszła ani jedna kartka, ani jeden list. – Nie mieliśmy od ojca żadnego znaku – mówi Czesław Tkacz, syn Ludwika. – Dochodziły do nas jednak różne pogłoski i zdawaliśmy sobie sprawę, że stało się coś niedobrego.

Więcej szczęścia miała rodzina Józefa Tomana, policjanta z Bobrownik Śląskich, jeńca z Ostaszkowa. – Kartka pocztowa szła do nas okrężną drogą, bo aż przez Hamburg – zauważa syn, Jan Toman. – Datowana była na 24 grudnia 1939 roku, a do Bobrownik dotarła gdzieś w połowie lub pod koniec stycznia. Na wieści od taty niecierpliwie czekała mama i ja z braćmi. We wrześniu 1939 roku miałem tylko sześć lat, ale bardzo dobrze zapamiętałem moment, gdy ojciec po raz ostatni wychodził z domu i żegnał się z nami.

Do żony Józefa Urbańczyka do Tarnowskich Gór jedyna kartka pocztowa, z 7 stycznia 1940 r., trafiła za pośrednictwem jej rodziców z Chorzowa.

– Z treści kartki wynika, że tata pisał wcześniej bezpośrednio do mamy, ale żadna korespondencja z obozu w Ostaszkowie, gdzie był przetrzymywany, nigdy do niej nie dotarła. Napisał więc do swoich teściów i tam kartka doszła. Tata pozdrawiał wszystkich bliskich, a „osobliwie”, jak to ładnie ujął, kochaną żonę i dzieci. Podał swój adres i prosił, aby napisać mu o tym, co ważnego słychać u rodziny – opowiada córka Krystyna Zatoń, która przyszła na świat w grudniu 1939 roku, na kilka miesięcy przed śmiercią ojca, zastrzelonego prawdopodobnie 10 kwietnia 1940 r. Była jego piątym dzieckiem.

Józef Konrad Urbańczyk, powstaniec śląski, przed wojną był funkcjonariuszem Straży Więziennej i pracował w tarnogórskim więzieniu. We wrześniu 1939 r., wraz z innymi funkcjonariuszami Służby Więziennej, Straży Granicznej i Policji Państwowej województwa śląskiego, został ewakuowany na wschód. Tymczasem 17 września, zgodnie z tajnymi ustaleniami paktu Ribbentrop – Mołotow, na wschodnie obszary Polski wkroczyła Armia Czerwona. Oficerowie Wojska Polskiego, policjanci, urzędnicy państwowi i samorządowi znaleźli się w radzieckiej niewoli. Dla kilkunastu tysięcy z nich nowym adresem stały się obozy jenieckie w Kozielsku koło Smoleńska, Ostaszkowie w pobliżu Tweru (wtedy Kalinin) i Starobielsku niedaleko Charkowa. Jednak nie na długo. Wiosną 1940 r., z rozkazu najwyższych władz ZSRR, jeńcy zostali bestialsko wymordowani w Katyniu, Twerze i Charkowie, a prawda o tej zbrodni była skrywana przez pół wieku.

Często był to tylko jeden list

Szymon Bączkowicz, ojciec Anny Celary, mieszkanki Radzionkowa, był przed wojną nauczycielem gimnazjalnym, absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Uczył łaciny i greki najpierw w Gimnazjum w Rybniku, a potem w Chorzowie. Jako oficer rezerwy walczył w kampanii wrześniowej. Po zdradzieckim zajęciu Kresów Wschodnich przez Związek Radziecki, trafił do obozu w Kozielsku. – Mama otrzymała od niego tylko jeden list – mówi Anna Celary, która urodziła się 31 marca 1940 r., niedługo przed śmiercią ojca, który najprawdopodobniej został rozstrzelany 18 kwietnia. – Tata nigdy nie dowiedział się o moim istnieniu.

Aż trzy listy z Kozielska udało się przesłać rodzinie Władysławowi Karczewskiemu, kierownikowi Sądu Grodzkiego w Tarnopolu, oficerowi rezerwy Wojska Polskiego. – Na tych listach znajdują się daty: 27 listopada 1939 oraz 17 stycznia i 5 marca 1940 r. – opowiada córka, prof. Krystyna Karczewska. – Tata podtrzymywał w nich na duchu żonę Helenę i dziękował jej ojcu za opiekę nad nią oraz swoimi dwoma córeczkami. Byłyśmy wtedy malutkie. Ja urodziłam się w 1936 r., a siostra Teresa w lutym 1939. Ojciec pisał, że wszystko będzie dobrze, żebyśmy się nie martwili. Mocno wierzył, że wróci do domu…

[ZT]3306[/ZT]

 

(Krzysztof Garczarczyk)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%